Strony: 1 ... 11 12 [13] 14 15 ... 78   Do dołu
  Drukuj  
Ten temat nie był jeszcze oceniany!
Oceń ten temat! Ocena:
Autor Wątek: Moje miasto, mój świat  (Przeczytany 892270 razy)
0 użytkowników i 4 Gości przegląda ten wątek.
Moderator
*****

Punkty: +475/-99
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wpisy: 2611
Znajomi: 7
Dodaj do Dodaj do listy Znajomych


http://trickymind.pl/wp-content/uploads/2013/12/wo


« Odpowiedź #180 : 27 Wrzesień, 2011, 23:06:15 pm »

No już milknę, bo nie ma z czego się śmiać jak w grę wchodzi nieszczęśliwa miłość

Ewo droga, motylki w brzuchu czy zwroty typu Pysiu-mysiu, to tylko puste słowa, sama wiesz, że prawdziwe uczucia okazuje się czynem a nie słowem.
Choć złośliwi mogliby powiedzieć, iż beznadziejną miłość do Burmistrza zamieniłam na nieszczęśliwą miłość do Pysia-mysia.    Jak widzisz mam podwójnie złamane serce. 
I co Ty na to moja droga  Co?
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Jolanta Dobrzyńska - podobno baba z jajem 

(...) czasem pomimo pozorów religijności czyjś stan umysłu może być bardzo negatywny. Prawdziwa duchowość powinna owocować łagodnym usposobieniem, poczuciem szczęścia i spokoju. - Dalajlama XIV


*

Punkty: +179/-98
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wpisy: 1883
Znajomi: 12
Dodaj do Dodaj do listy Znajomych


« Odpowiedź #181 : 28 Wrzesień, 2011, 16:44:24 pm »

Ewo droga, motylki w brzuchu czy zwroty typu Pysiu-mysiu, to tylko puste słowa, sama wiesz, że prawdziwe uczucia okazuje się czynem a nie słowem.
Choć złośliwi mogliby powiedzieć, iż beznadziejną miłość do Burmistrza zamieniłam na nieszczęśliwą miłość do Pysia-mysia.    Jak widzisz mam podwójnie złamane serce. 
I co Ty na to moja droga  Co?
Jola co ja na to? Masz podwójnie złamane serce Co? Mówią, że czym się strułeś tym się lecz
Zgłoś do moderatora   Zapisane
Moderator
*****

Punkty: +475/-99
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wpisy: 2611
Znajomi: 7
Dodaj do Dodaj do listy Znajomych


http://trickymind.pl/wp-content/uploads/2013/12/wo


« Odpowiedź #182 : 28 Wrzesień, 2011, 17:12:51 pm »

Jola co ja na to? Masz podwójnie złamane serce Co? Mówią, że czym się strułeś tym się lecz

Spoko moja droga, ja lubię mieć złamane serce. Człowiek jak trochę pocierpi, to czuje, że naprawdę żyje. 
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Jolanta Dobrzyńska - podobno baba z jajem 

(...) czasem pomimo pozorów religijności czyjś stan umysłu może być bardzo negatywny. Prawdziwa duchowość powinna owocować łagodnym usposobieniem, poczuciem szczęścia i spokoju. - Dalajlama XIV
Przyjaciel forum
*

Punkty: +398/-238
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wpisy: 2469
Znajomi: 11
Dodaj do Dodaj do listy Znajomych



« Odpowiedź #183 : 28 Wrzesień, 2011, 17:41:46 pm »

Jola co ja na to? Masz podwójnie złamane serce Co? Mówią, że czym się strułeś tym się lecz
Spoko moja droga, ja lubię mieć złamane serce. Człowiek jak trochę pocierpi, to czuje, że naprawdę żyje. 

Dziewczyny.no co Wy!!! Nowa seria Harlekina.Jestem wzruszony 
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nie jestem idealny, ale idealnie sobie z tym radzę...
Moderator
*****

Punkty: +475/-99
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wpisy: 2611
Znajomi: 7
Dodaj do Dodaj do listy Znajomych


http://trickymind.pl/wp-content/uploads/2013/12/wo


« Odpowiedź #184 : 28 Wrzesień, 2011, 18:03:43 pm »

A tak swoją drogą, nigdy nie wiadomo jak potoczy się dyskusja, zaczęło się od biegunki i zaparcia a skończyło na miłości i złamanym sercu.
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Jolanta Dobrzyńska - podobno baba z jajem 

(...) czasem pomimo pozorów religijności czyjś stan umysłu może być bardzo negatywny. Prawdziwa duchowość powinna owocować łagodnym usposobieniem, poczuciem szczęścia i spokoju. - Dalajlama XIV
Moderator
*****

Punkty: +475/-99
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wpisy: 2611
Znajomi: 7
Dodaj do Dodaj do listy Znajomych


http://trickymind.pl/wp-content/uploads/2013/12/wo


« Odpowiedź #185 : 04 Październik, 2011, 13:25:05 pm »

Wszyscy rozprawiają o polityce a ściślej mówiąc o wyborach do Parlamentu, jeśli chodzi o mnie, już dawno podjęłam decyzję, być może błędną ale to moja decyzja. Zmienił się jedynie mój kandydat na Posła, ugrupowanie pozostało to samo. Decyzję, co do zmiany kandydata pomogła podjąć mi Ewcia, zwracając uwagę na pewne rzeczy. Ewa to mądra babka. A ten kandydat, to wiceburmistrz Bogatyni Jerzy Stachyra. Głosować pójdę na pewno, bo to mój zakichany obowiązek. I to by było na tyle odnośnie wyborów. Koniec Kropka. .

A teraz dla rozluźnienia coś do poczytania, bo nie samymi wyborami człowiek żyje.



Roman - „Hotelowa opowieść”

Roman, trzymając kierownicę swojej lśniąco srebrzystej terenówki, zerknął raz jeszcze na GPS leżący na siedzeniu obok niego. Dzięki tej sprytnej nawigacji wiedział ile jeszcze dzieli go od celu podróży. Miał do pokonania jakieś pół kilometra prostą drogą, potem zakręt w lewo, dwieście metrów pod górkę i po paru chwilach był na miejscu. Nie zatrzymując się, a jedynie lekko zwalniając jeszcze raz skręcił w lewo i wjechał na dość duże podwórko przy kamienicy. Gdy mijał fasadę budynku przed oczyma mignęła mu tablica złotego koloru z wygrawerowanym napisem: „Hotel – Pokoje Gościnne – Witamy Serdecznie”.
- To miłe, takie słowa już na wstępie – pomyślał i ziewnął, zasłaniając usta zewnętrzną stroną lewej dłoni. Zaparkował w rogu podwórza, tuż pod ogromnym bukiem. Wysiadł z auta i włączył alarm. Zmierzając do recepcji hotelu, nucił sobie bardzo cicho, a raczej pomrukiwał pewną  piosenkę. Słyszał ją tego dnia w radiu chyba z sześć razy i jakoś tak utkwiła mu w pamięci. Mijając parter i pierwsze piętro zauważył, że znajdowały się tam jakieś biura.
Migiem dotarł do recepcji, która mieściła się na drugim piętrze. Pokoje gościnne były na tej samej kondygnacji a także  piętro wyżej na poddaszu.
W recepcji przywitała go młoda uśmiechnięta dziewczyna, średniego wzrostu z pięknymi lokami na głowie. Poza włosami zwrócił uwagę na jej oczy, wyjątkowo lśniące i pogodne.
Po załatwieniu wszystkich formalności, dziewczyna z kluczami i pilotem w jednej ręce oraz z telefonem bezprzewodowym w drugiej, ruszyła ochoczo przed siebie, prowadząc zmęczonego mężczyznę do jego pokoju. Okazało się, że pokój, który wcześniej zarezerwował mieścił się na poddaszu. Idąc po schodach za dziewczyną mimo woli obserwował jej kocie ruchy. Nie była typem anorektycznego chudzielca, a z jej ruchów wyłaniała się jakaś nieopisana lekkość. Gdy dotarli na miejsce, dziewczyna otworzyła drzwi pokoju nr 8, wprowadziła tam Romana i wyjaśniła mu, do czego służą 3 klucze zawieszone przy breloku, który właśnie mu wręczała, po czym dodała uśmiechając się bardzo przyjaźnie.
-Życzymy miłego pobytu - i wyszła z pokoju.
Romana nie można nazwać typowym podrywaczem. W pewnym sensie wielbił kobiety, ale zazwyczaj wolał je obserwować niż przechodzić do działania. Jego obcowanie z nimi często nabierało kształtu raczej platonicznego. Oczywiście nie unikał kontaktów bezpośrednich, ale zdarzały się one stosunkowo rzadko. Nie czuł się z tym źle, rola obserwatora w pełni go satysfakcjonowała. Jako esteta i entuzjasta płci przeciwnej miał pewną pasję. W wolnych chwilach malował portrety wcześniej spotkanych kobiet. Odtwarzał je wyłącznie z pamięci. To zajęcie a raczej hobby sprawiało mu ogromną i nieopisaną przyjemność. Bardzo żałował, że nie wziął ze sobą bloku i rysików. Zawsze miał je pod ręką, ale tym razem niestety zapomniał. Nękała go ogromna chęć naszkicowania portretu tej przemiłej dziewczyny z recepcji. Postanowił, że nazajutrz, zaraz po śniadaniu uda się do miasta i zakupi potrzebne przybory. Włączył telewizor, próbował coś obejrzeć, ale był zbyt rozkojarzony. Myślał o wypadzie w miasto, mógłby znaleźć jakiś przytulny lokal i zaliczyć parę drinków. Długo się nie namyślając ruszył w drogę. Zdecydował  iść pieszo, ponieważ nie siadał z kółko, kiedy pił. Nawet, jeśli był to drink lub jedno piwo wolał nie ryzykować. Pewne zasady uważał za oczywiste i starał się ich nie łamać.
Szedł z rękoma w kieszeni bacznie się rozglądając. Miął trzy przecznice ale jak dotąd jego oczom nie ukazał się szyld, który by go szczególnie zaciekawił. Nagle stanął jak wryty uśmiechając się sam do siebie i wiedział że znalazł już odpowiedni lokal na przechylenie paru szklaneczek czegoś mocniejszego, bo któż by nie zwrócił uwagi na pub o zabawnej nazwie „Szczeniak”.
-No to bo boju- mrukną bardzo cicho pod nosem i wszedł do środka. Lokal był przytulny, lekko przyćmione światła lamp rozsiewały wokół nieśmiały blask. Na ścianach wisiały antyramy średniej wielkości, prezentujące przezabawne zdjęcia ze szczeniakami psów przeróżnych ras.
-Właściciel tego lokalu musi być zabawnym i dość interesującym facetem- pomyślał Roman z wesołym grymasem na ustach i wybrał jeden z trzech wolnych stolików.
Pozostałe pięć zajmowali goście. Przy jednym siedziały dwie nieco znudzone pary. Przy drugim trzy dość wstawione dziewczyny, hihoczące bez ustanku. Trzeci zajmowała ładna młoda blondyna, która w zamyśleniu sączyła piwo przez słomkę. Czwarty okupowany był przez dwóch hałaśliwych młodzieńców. Sprawiali wrażenie jakby tym zachowaniem, za wszelką cenę chcieli powiadomić wszystkich o swojej obecności. Piąty stolik zajmował barczysty osobnik około trzydziestki, który nerwowo obracał w palcach pusta szklankę i od czasu do czasu spoglądał na zegar wiszący na ścianie.
Roman wybierając swój stolik, brał pod uwagę dogodność obserwacji innych gości w pubie a w szczególności jak wiadomo interesowały go zgromadzone tam kobiety. Jednak na pierwszy rzut oka żadna z nich nie zasługiwała na szczególną uwagę, przynajmniej do tego stopnia by miał ochotę utrwalić jej wizerunek. Pijąc swoją ulubioną whisky z lodem, rozglądał się po lokalu i jednocześnie rozmyślał o czarującej kędzierzawej recepcjonistce. Ona miała w sobie to coś. Nie mógł doczekać się następnego dnia, gdy po nabyciu przyborów do szkicowania przerzuci na kartkę papieru ten cudowny obraz zapisany w jego w pamięci.
W pewnej chwili ujrzał nad sobą cień . Uniósł wzrok do góry. To blondyna siedząca przy stoliku obok coś do niego mówiła.
-Słucham? Przepraszam zamyśliłem się i nie usłyszałem o co pani pytała.
-Więc powtórzę jeszcze raz – mówiła spokojnie dziewczyna- mam na imię Monika, dla przyjaciół Monia i pytałam czy nie moglibyśmy dopić naszych drinków przy jednym stoliku?
-No nie wiem, myślę, że nie ma ku temu żadnych przeszkód.
Roman wstał odsunął jedno z krzeseł przy swoim stoliku i powiedział.
-Zapraszam- po czym pomógł jej usiąść i wrócił na swoje miejsce.
-Miło mi Moniko, ja nazywam się Roman i jestem tu przejazdem. Załatwiam sprawy firmy. Zaklepałem sobie dwa noclegi w tutejszym hotelu na ulicy Górniczej.
-Ach wiem, to te pokoje gościnne w starej kamienicy. Moja znajoma kiedyś tam nocowała.
- Tak to ciekawe. Nocowała w hotelu a dlaczego nie w domu, bo jeśli to twoja znajoma to chyba musi być stąd?
-Zaraz, wszystko po kolei, urodziła i wychowywała się tu, ale potem wyjechała, no i przyjechała w odwiedziny na święta do swoich rodziców.
-A nie mogła nocować w domu?
-Raczej nie, ona ma niezdrowe relacja z matką. To bardzo zaborczy babsztyl.
Rozumiem. Znam doskonale ten problem, ale w moim wypadku toksyczny jest ojciec. I co z tą koleżanką, świąteczna wizyta była udana?
-No wiesz, jak to święta z rodzinką, z tego co wiem, nie obyło się bez zgrzytów ale nie to jest sednem mojej opowieści.
-A co?
-To co wydarzyło się w hotelu.
-No, no, to zaczyna być coraz ciekawsze, czyżby jakieś morderstwo, rabunek?
- Jesteś blisko ale nie uprzedzajmy faktów- ciągnęła Monika ciesząc się, że udało jej się zainteresować nowo poznanego mężczyznę.
-To znaczy?- Niecierpliwił się Roman.
-Historia jest dość pikantna. No więc ta moja kumpela. Sorki, nie pamiętam, czy wspomniałam wcześniej, ona nazywa się Luiza. No więc w hotelu zajmowała pokój z łazienką ale z toaletą na zewnątrz. Był drugi dzień świąt. Wizyta u rodziców niezmiernie ją zmęczyła, dlatego po powrocie do hotelu ucięła sobie drzemkę. Zaraz po przebudzeniu jej pełny pęcherz dawał o sobie znać. Miała właśnie wyjść z pokoju i wtedy usłyszała te podejrzane szepty.
-Jakie szepty?
-No na zewnątrz, w recepcji.
-To znaczy?
-Jakiś mężczyzna mówił półgłosem: „Kochanie weź klucz od jedynki i chodźmy tam na chwilę”, a głos kobiecy odpowiedział: „ Spokojnie Wiesław, nie musisz szeptać, hotel w tej chwili jest pusty, wszyscy wyszli, ale co będzie jak ona przyjdzie na górę. Musimy być bardzo ostrożni”. Wówczas mężczyzna odpowiedział: „Ilonko kochanie, spokojnie. Helena już śpi, wzięła tabletkę nasenną i w tej chwili nic nie jest w stanie wyrwać jej ze snu.”
-To robi się coraz ciekawsze.
-Tak, słuchaj dalej. Luiza zaraz po tej rozmowie usłyszała, jak ktoś otwiera a następnie zamyka drzwi sąsiedniego pokoju. Domyśliła się, że to oni. Po chwili do jej uszu docierały upojne jęki, świadczące o tym, że tych dwoje oddaje się rozkosznym żądzą namiętności.
-Och- westchnął Roman oczarowany hotelową historią, a Monika nie tracąc wątku ciągnęła dalej.
-Pewnie trwało by to jeszcze jakiś czas gdyby nie….
- Gdyby nie co? Opowiadaj, nie zwlekaj.
-Boże jakiś ty jesteś niecierpliwy. Jak będziesz mi przerywał, to nie skończę.
-Spoko, już się zamykam - odpowiedział skruszony Roman.
-Nie przejmuj się tak, ja tylko żartowałam. Rozumiem doskonale twoją ciekawość. Jak Luiza mi to opowiadała, też ciągle jej przerywałam. Widzę, że niecierpliwie wyczekujesz na ciąg dalszy, więc przechodzę do sedna. Te upojne jęki zostały przerwane wrzaskiem zrozpaczonej kobiety.
-Jak mogłeś mi to zrobić?! A ty dziwko nie patrz na mnie tak bezczelnie! Boże, jaka ja byłam głupia, ufałam wam obojgu. I co mi z tego przyszło?!
Następne dźwięki,  jakie dotarły do uszu biednej Luizy brzmiały jak odgłosy szamotaniny, coś się przewróciło. Druga z kobiet ta, która wcześniej milczała zaczęła krzyczeć a potem wydała z siebie przeraźliwy jęk, po którym wszystko ucichło. Słychać było tylko czyjeś powolne kroki, ktoś z tej trójki biorącej udział w tej przeraźliwej awanturze, wyszedł z recepcji, zamykając za sobą drzwi.
-I co wtedy  zrobiła twoja znajoma?
-Biedaczka o mało nie zsikała się w majtki, poza tym ze strachu była bliska obłędu.
-Wyobrażam sobie.
-No więc skradając się  wybiegła z pokoju, oczywiście podreptała do toalety na boso, żeby nie było słychać jej kroków. Po powrocie do pokoju zamknęła drzwi na klucz i czym prędzej wskoczyła pod kołdrę. Robiąc to wszystko nie zapalała światła. Mimo przerażenia jakie wówczas czuła, po pewnym czasie udało jej się zasnąć.
-Nazajutrz, dość wcześnie, bo o siódmej, zbudził ją hałas w recepcji. Z radia na zewnątrz dobiegały wesołe rytmy oraz odgłosy rozmowy. To pracownice porannej zmiany rozpoczynały swoją pracę. Gdy Luiza wyszła z pokoju zobaczyła trzy kobiety, siedzące za kontuarem, które żywiołowo dyskutowały, delektując się przy tym poranną kawą. Wiesz, moją kumpelę niezmiernie nurtowały dwie rzeczy, co się stało w pokoju obok i czemu nikt tego jeszcze nie zauważył? Wtedy właśnie pomyślała: ”Może one jeszcze nie wchodziły do tego pokoju i zaraz jak wypiją tą przeklętą kawę, to wejdą tam i ujrzą zwłoki tych ludzi, których słyszałam w nocy”.
Wtedy właśnie drzwi od wspomnianego pokoju otworzyły się od wewnątrz i wyszła  stamtąd jakaś młodziutka dziewczyna.
Luiza postanowiła zamienić kilka słów z kobietami zgromadzonymi w recepcji.
-Przepraszam, dawno panie przyszły?
-Jakiś kwadrans temu.
-Proszę mi wybaczyć moją ciekawość ale czy w pokoju sąsiadującym przez ścianę z moim pokojem byli wczoraj jacyś gości, bo ja wczoraj słyszałam coś niepokojącego?
-Pracownice hotelu spojrzały na siebie porozumiewawczo. Jedna z nich otrząsnęła się nagle, zupełnie jakby przeszła przez nią nagła fala zimna.
-Nie proszę pani, tej nocy nikt nie spał w pokoju obok a koleżanka właśnie podlewała tam kwiatki. I dodam jeszcze że tej nocy nikt oprócz pani nie spał na tym piętrze.
Mamy zajęte trzy pokoje ale na wyższej kondygnacji.
-To dziwne. Mogłabym przysiąc, że coś słyszałam.
-Musiało się pani coś przyśnić.
-Chyba ma pani rację - odpowiedziała Luiza lecz po powrocie do swojego pokoju słyszała wyraźnie ożywioną rozmowę kobiet z recepcji. Dodatkowo zaniepokoiło ją to, w jaki sposób rozmawiały. Zwracały się do siebie bardzo ściszonym głosem, wręcz szeptały. I wiesz co Romku, moja kumpela przemyślała to wszystko na spokojnie i doszła do wniosku, że nie ma sensu rozwodzić się nad tym, co wydarzyło się owej nocy. Były święta i bardzo pragnęła spędzić je w spokojnej atmosferze, więc ubrała się, umalowała, zamknęła na klucz drzwi swego pokoju i poszła do domu rodziców.  Poza tym w tamtej chwili najważniejsze było dla niej to, że wreszcie pojednała się z matką.
- I to koniec historii-spytał głodny sensacji Roman.
-Spokojnie mój drogi-odpowiedziała z przekąsem Monika najciekawsze jeszcze przed tobą.
-W porządku nie przeszkadzam, opowiadaj dalej.
-No właśnie biedna Luiza, to, co usłyszała w domu rodziców wstrząsnęła nią do głębi.
Dowiedziała się od matki, że dwa lata wcześniej, także w drugi dzień świąt, doszło w tym hotelu do pewnej tragedii, której przebieg był bliźniaczo podobny do tego co słyszała w nocy na recepcji i w pokoju obok. Wówczas wszyscy znali tą historię, gdyż opisano ją z najdrobniejszymi szczegółami w lokalnej gazecie.
   -I co dalej?   
   -Dalej to chyba raczej łatwo się domyśleć, Luiza zrezygnowała z dwóch ostatnich noclegów w tym strasznym miejscu i przenocowała w domu rodziców, choć wcześniej się tego zarzekała. Nie chciała wyjeżdżać przed czasem, dlatego zaryzykowała kilkudniowy bliższy kontakt z matką. Oczywiście w naszym uroczym mieście są jeszcze inne hotele ale ta historia zbyt ją przeraziła. Rozumiesz, dwie lub trzy noce spędzone u boku matki, takiej nawet najbardziej jędzowatej i despotycznej nie mogą równać się ze spaniem w sąsiedztwie duchów. I to takich podnieconych i w dodatku agresywnych, które mordują się nawzajem.
   -Ciekawa historia, nie ma co, już dawno nie słuchałem z takim zainteresowaniem żadnej kobiety. O, przepraszam, nie miałem nic złego na myśli.
   -Rozumiem chodzi ci o to, że babki jak coś mówią to zwykle przynudzają  i dlatego faceci jednym uchem wpuszczają a drugim wypuszczają.
   -No powiedzmy, że przez grzeczność nie będę oponował. Wiesz, na mnie już pora ale z drugiej strony głupio mi tak cię tu zostawiać. Dzięki tobie ten wieczór był bardzo interesujący.
   -Spoko, nie ma obawy, możesz spokojnie iść do swojego hotelu. Jestem umówiona z bratem, za jakieś pół godziny będzie wracał od kolegi i ma tu po mnie wstąpić.
   -No to do widzenia, było mi bardzo miło i kto wie może nasze drogi jeszcze kiedyś się skrzyżują- powiedział Roman z nutką nadziei w głosie.
   -Do wiedzenia, być może, jak to mówią, świat jest mały a wszystkie drogi prowadzą do Rzymu.
   -Dobrze powiedziane- podsumował Roman, wstał od stolika i pewnym krokiem wyszedł z lokalu. Przez całą drogę do hotelu migały mu przed oczyma urywki z historii opowiadanej przez Monikę. Do hotelu dotarł w parę chwil, otworzył drzwi wejściowe od budynku jednym z kluczy, który otrzymał  wcześniej od tej milej recepcjonistki, a gdy zatrząsnął je za sobą, wbiegł na gorę, wszedł do swojego pokoju, rozebrał się i wziął prysznic. Kilka wypitych drinków, przechadzka z pubu do hotelu oraz prysznic wywołały u niego uczucie przyjemnego znużenia. Ledwo przyłożył głowę do poduszki i od razu zasnął. Krainę jego snu odwiedzały przeróżne postacie, od czarującej recepcjonistki, poprzez gadatliwą  aczkolwiek pełną uroku Monikę, na postaciach z jej upiornych opowieści skończywszy. Ta noc była inne niż wszystkie, chwilami śniąc miał wrażenie, jakby sen przeplatał się z rzeczywistością, a rzeczywistość  ponownie uciekała w krainę snu.
   Roman obudził się wcześnie rano  i mimo ekscytacji poprzedniego wieczoru, był wyspany, wypoczęty i pełen wigoru. W biały dzień ta historia z duchami zdawała się raczej nierealna lecz mimo to zadawał sobie pytanie, czy to, co spotkało Luizę mogło wydarzyć się naprawdę?  Po rześkim porannym prysznicu, ogolił się, ubrał i zszedł cztery piętra niżej do piwnicy, gdzie znajdował się hotelowy bufet. Rano zawsze potrzebował porządnego kopa w postaci mocnej kawy parzonej po turecku.
Po kawie przyszła kolej na smaczne, pożywne śniadanie. Zjadł jajecznicę z dwóch jaj ze szczypiorem, pachnące świeżością chrupiące bułeczki z masełkiem, dżem truskawkowy, kilka plastrów żółtego sera, ogórka, pomidora oraz papryki konserwowej. Po śniadaniu zamierzał trochę pozwiedzać miasto i oczywiście zahaczyć przy okazji o sklep z przyborami do szkicowania. Apetyt dopisywał mu jak zwykle zresztą. Zmiótł z talerzy dokładnie wszystko i po odstawieniu ich do okienka ze zwrotami wyszedł z bufetu i ruszył w stronę wyjścia. Schodząc po schodkach  na zewnątrz budynku ruszył w stronę parkingu mieszczącego się na podwórzu z tyłu budynku.  Kiedy wsiadał do auta, kątem oka zauważył kontur znajomej postaci, a gdy przyjrzał się dokładniej, spostrzegł w ogrodzie kilkadziesiąt metrów dalej Monikę, rozwieszającą pościel na sznurach. Po krótkim namyśle zatrzasnął drzwi swego samochodu i ruszył w jej stronę, gdyż odpowiedź na pytanie, co ona tam robi bardzo go nurtowała. Idąc do celu spostrzegł lekkie zmieszanie na twarzy Moniki.
-Hej, nie spodziewałem się spotkać tu ciebie moja droga.
-Trudno wpadłam, ale takie są skutki nadmiernego fantazjowania- odpowiedziała Monika. Po czym spytała.
-Masz chwilę, czy się spieszysz?
-Wybieram się do miasta ale nie śpieszę się specjalnie.
-No to usiądźmy tu na ławce i spróbuję się z wszystkiego wytłumaczyć.
-Mieszkam tu a mój ojciec to szef tego hotelu a raczej kierownik. Pracownicy hotelu pełnią dyżury od siódmej rano do dwudziestej pierwszej. A przyjmowanie gości nocą i kierowanie hotelem to zadanie mojego ojca. Ma na imię Wiesław a moja mama to Helena. Jeśli chodzi o mnie teraz mam wakacje ale studiuje dziennikarstwo, przymierzam się do tego aby w przyszłość zająć się pisaniem. Zawsze lubiłam zmyślać różne historie i opowiadać je innym a czasem też wkręcam nieznajomych. Tak samo było również w twoim przypadku. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
-Przestań, nie musisz przepraszać. Ostatecznie nic złego nie zrobiłaś a dzięki tej całej historii wizyta tutaj będzie dla mnie niezapomniana i wyjątkowa.
-Super, cieszę się, że tak to przyjąłeś, jesteś świetnym facetem, wiesz trochę mi głupio to proponować, ale może wymienilibyśmy się numerami telefonów
-Bardzo chętnie, to chyba jakaś telepatia, bo właśnie zastanawiałem się, czy cię o to nie poprosić.
- No to do zobaczenia i obiecuję na pewno zadzwonić-  powiedział Roman żegnając się z Moniką.
-Do zobaczenia i trzymam cię za słowo - odpowiedziała Monika wykrzywiając usta w przeuroczym grymasie.  
   

autor opowiadania: Jolanta Dobrzyńska.   
    
« Ostatnia zmiana: 08 Październik, 2011, 19:51:56 pm wysłane przez Jola » Zgłoś do moderatora   Zapisane

Jolanta Dobrzyńska - podobno baba z jajem 

(...) czasem pomimo pozorów religijności czyjś stan umysłu może być bardzo negatywny. Prawdziwa duchowość powinna owocować łagodnym usposobieniem, poczuciem szczęścia i spokoju. - Dalajlama XIV
Moderator
*****

Punkty: +475/-99
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wpisy: 2611
Znajomi: 7
Dodaj do Dodaj do listy Znajomych


http://trickymind.pl/wp-content/uploads/2013/12/wo


« Odpowiedź #186 : 08 Październik, 2011, 15:42:35 pm »

Nie podoba mi się to, co dzieje się ostatnio na Forum, ludzie skaczą sobie do gardła. To bardzo przykre i niestety świadczy o wzajemnej nienawiści. Powinniśmy się nawzajem szanować. Narzekamy często na młodzież a jaki my dorośli dajemy im przykład.

Zrobiło się zimno, mamy już prawdziwą jesień. Niedługo Święto Zmarłych, potem za kolejnych parę chwil Wigilia, Boże Narodzenie. Podobno święta, to czas cudów. Staram się w to wierzyć, chociażby dlatego, że w tym czasie ludzie stają się  jacyś lepsi, bardziej otwarci na krzywdę bliźniego. Oj szkoda, że święta nie trwają przez cały rok. Może wówczas bylibyśmy dla siebie lepsi.

Jeśli ktoś lubi i ma ochotę sobie poczytać, zamieszczam poniżej kolejne swoje opowiadanie.
Na wypadek, gdyby ktoś podejrzewał, że być może mi odbiło, bo zamiesiłam 3 posty jednocześnie w tym samym wątku, wyjaśniam. Opowiadanie miało zbyt dużą pojemność i musiałam je wrzucić w trzech częściach.

Zuzanna- „Chora wyobraźnia”.

    Norbert oczarował Zuzannę już przy pierwszym spotkaniu. Dziewczyna wychodząc za niego za mąż unosiła się w przestworzach miłości. Stworzyli dom pełen ciepła, w którym dominował szacunek do drugiej osoby i wzajemne wsparcie w realizacji własnych ambicji i związanych z nimi pragnień. W związku z tym oboje pracowali zawodowo. On był wziętym geodetą. Ona prowadziła mały antykwariat. Wszystko układało się jak w bajce. Rodzice Zuzanny kupili im ładne trzypokojowe mieszkanie. Młodzi dorabiali się bez problemów.
   Dwa lata po ślubie, Norbert szalał ze szczęścia, dowiedziawszy się, że jego ukochana kobieta urodzi mu potomka. W trzecim miesiącu ciąży niespodziewanie pojawiły się komplikacje i przyszła mama musiała zrezygnować z dalszej pracy. Wspólnie postanowili, że jakoś przetrwają, utrzymując się z jednej pensji. W rezultacie, czego, antykwariat został spieniężony, a gotówka ulokowana w banku.
   Problemy zdrowotne Zuzanny zmalały niemal do zera. Reszta jej ciąży przebiegła bez większych zakłóceń. Rozwiązanie miało nastąpić mniej więcej w połowie stycznia. Od tego wydarzenia dzielił ją niespełna miesiąc. Zbliżał się kolejny weekend. Norbert po powrocie z pracy, jedząc obiad zwrócił się do niej.
   -Kochanie, może byśmy odwiedzili twoich rodziców, to zaledwie piętnaście kilometrów stąd. Być może to nasza ostatnia wizyta u nich, przed narodzinami maleństwa. Pamiętasz, wieczorem będzie mecz? Chętnie obejrzałbym go razem z twoim ojcem. On jest świetnym kompanem na takie okazje. A ty będziesz mogła spokojnie poplotkować z matką.
   -Ależ oczywiście, zgadzam się Norbercie. Nie uwierzysz, ale dziś myślałam o rodzicach. Chyba naprawdę czytasz w moich myślach. Mój drogi jeszcze jedna sprawa, proszę uspokój mnie i powiedz, czy dobrze się domyślam, że do domu wrócimy dopiero jutro i nie będziemy jechać z powrotem po nocy? -Spytała lekko zaniepokojona Zuzanna.
   -Ależ oczywiście. Ja i tatko, kibicując musimy wspomóc się paroma puszkami browaru, a wiesz doskonale, że po alkoholu nie odważyłbym się prowadzić.
   -Bardzo rozsądnie kochanie. Zjedzmy teraz obiad. Po obiedzie spakuję kilka najpotrzebniejszych rzeczy i możemy śmiało ruszać w drogę.
   O godzinie siedemnastej oboje siedzieli w śnieżno-białej Skodzie i przemierzali trasę w kierunku domu rodziców Zuzanny. Pogoda była typowa jak na tę porę roku. Wiał wiatr, prószył śnieg, a dźwięk, jaki wydawały z siebie opony jadąc po ośnieżonej drodze, wskazywał na obecność mrozu. Pełni radości państwo Mazurowie, rozprawiali na temat dziecka, o tym jak będą się nim zajmować i bezgranicznie je kochać. Norbert podczas jazdy, objął żonę jedną ręką i przytulając ją mocno do siebie, delikatnie musnął ustami jej zaróżowiony policzek. Ona natychmiast odwzajemniła ten czuły gest i namiętnie pocałowała go w usta. Trwało to zaledwie moment. Zuzanna kochała męża i uwielbiała czuć jego bliskość, ale dla niej podczas jazdy najważniejsze było bezpieczeństwo. Nagle odwróciła się i patrząc przed siebie na zaśnieżoną szosę, przemówiła dość poważnym tonem.
   -Kochanie jedź ostrożnie. Patrz uważnie na drogę, teraz nie pora na amory. Jest ciemno i ślisko a licho nie śpi.-
   Niestety, na nic zdały się przestrogi brzemiennej kobiety. Jadący z naprzeciwka szaro-niebieski Landrover, prowadzony przez pijanego mężczyznę, wpadł w poślizg i uderzył z impetem w ich śnieżno-białą Skodę. Wszystko potoczyło się błyskawicznie, zaskakując Zuzannę i jej męża niczym grom z jasnego nieba.
   
   
   Od tragicznego zdarzenia minęły niespełna dwa lata. Zuzanna bardzo się zmieniła. Zdominowana obsesyjną podejrzliwością, unikała ludzi i bała się kontaktu ze światem zewnętrznym. Znajomi i sąsiedzi przestali dla niej istnieć. Sensem jej życia stało się dbanie o ciepło ogniska domowego. Mąż i córeczka byli dla niej najważniejsi na świecie. Za nimi wskoczyłaby w ogień. Obawy, że mogłaby stracić któreś z nich doprowadzały ją do obłędu. Pomimo przemian, jakie zaszły w jej psychice, do Norberta i Weroniki podchodziła z ogromną dozą szacunku i miłości. Oni oboje byli poza wszelkim podejrzeniem i wiedziała, że na nich nie może się zawieść.
           Tego dnia, Zuzanna, jak co dzień, wstała wcześnie rano, wyprasowała mężowi koszulę i przyrządziła mu pyszne śniadanie. Aromat świeżo parzonej kawy oraz zapach smażącej się jajecznicy z szynką i pieczarkami, natychmiast zbudził Norberta. Mężczyzna wstał, pośpiesznie się umył, ogolił i czym prędzej zawitał do kuchni.
   -Cześć kochanie. Nie wiem, co piękniej pachnie, kawusia, czy te smakołyki, które właśnie nakładasz na talerze.
   -Dzień dobry mój drogi, świetnie, że jesteś. Wszystko już gotowe. Życzę ci smacznego- powiedziała rozradowana kobieta, po czym zasiadła przy stole tuż obok męża. Jedli razem śmiejąc się i rozmawiając ściszonym głosem. Nie chcieli obudzić Weroniczki. Kobieta, nie przerywając porannej konwersacji z mężem, wstała od stołu i ruszyła w stronę kuchenki gazowej, gdzie właśnie gotowało się mleko. Zamierzała przyrządzić kaszę dla swojej córeczki. Po paru minutach butelka pysznej, słodkiej i już ostudzonej manny stała na stole gotowa do spożycia. W tym samym momencie zaspana, mała dziewczynka wparowała do kuchni i porywając butelkę ze słodkościami pobiegła z powrotem do swojego pokoju. Rozbawieni rodzice spojrzeli na siebie uśmiechając się błogo. Mężczyzna poszedł jeszcze na moment do łazienki i po chwili był gotów do wyjścia. Zuzanna czekała na niego w przedpokoju, gdzie rytualnie wręczyła mu starannie zapakowane kanapki i wypowiedziała zdanie, to, które powtarzała za każdym razem, kiedy wychodził z domu.
   -Norbert kochanie, proszę cię uważaj na siebie. Jedź ostrożnie i wracaj szczęśliwie do domu- a po krótkiej chwili dodała jeszcze - pamiętaj, nie rozmawiaj z sąsiadami, oni są jacyś dziwni. Ciągle się na mnie gapią i zadają denerwujące pytania.
   -Dobrze kochanie, wiem o wszystkim. Mówiłaś mi już o tym wielokrotnie. Nie rozumiem tylko, dlaczego się tak denerwujesz. Chyba jesteś odrobinę przewrażliwiona -odpowiedział pobłażliwym głosem Norbert, wychodząc za próg mieszkania.
   -Pamiętaj, uważaj na siebie kochanie. Strzeżonego, pan Bóg strzeże. Do zobaczenia.
   -Pa skarbie - Brzmiał z oddali głos Norberta.
   Zuzia z pasją poświęciła się wykonywaniu swoich codziennych obowiązków domowych. Towarzystwa jak zawsze dotrzymywała jej urocza Weroniczka. Dziewczynka chodziła za matką krok w krok, dokazując i śmiejąc się, co nie miara. Jedyne, czego kobieta nie znosiła, to wyjścia po zakupy i na spacery. Ludzie na zewnątrz byli przerażająco obcy. Gdy spoglądali na nią i na jej dziecko dziwnie się uśmiechali i coś szeptali między sobą. Zuzanna niejednokrotnie mówiła o tym mężowi. Ostatnio, też wylewała przed nim swoje żale. On jak zawsze zbagatelizował owe skargi, rzucając zupełnie na luzie krótki komentarz.
   
« Ostatnia zmiana: 08 Październik, 2011, 20:01:00 pm wysłane przez Jola » Zgłoś do moderatora   Zapisane

Jolanta Dobrzyńska - podobno baba z jajem 

(...) czasem pomimo pozorów religijności czyjś stan umysłu może być bardzo negatywny. Prawdziwa duchowość powinna owocować łagodnym usposobieniem, poczuciem szczęścia i spokoju. - Dalajlama XIV
Moderator
*****

Punkty: +475/-99
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wpisy: 2611
Znajomi: 7
Dodaj do Dodaj do listy Znajomych


http://trickymind.pl/wp-content/uploads/2013/12/wo


« Odpowiedź #187 : 08 Październik, 2011, 15:43:30 pm »

-Kochanie, chyba trochę przesadzasz. Dlaczego ktoś miałby gapić się na was lub się z was wyśmiewać? Nawet, jeśli ktoś krzywo na ciebie spojrzy, to jeszcze nie powód do zmartwień - Słowa męża zawsze podnosiły ją na duchu. Wiedziała, że powinna się cieszyć z tego, co życie jej ofiarowało. Nie miała żadnych problemów z Weroniką. Dziewczynka nigdy nie chorowała i nie płakała z byle powodu. Była wyjątkowo uroczym i posłusznym dzieckiem.
   Zuzanna dwa, trzy razy w tygodniu chodziła wraz z córeczką do pobliskiego marketu. Zazwyczaj udawała się tam wcześnie rano. Wówczas nie było jeszcze tłoku i mogły spokojnie obejść cały sklep bez przyciągania niepotrzebnej uwagi.
   
   Był właśnie ten dzień. Dzień zakupów. Ubrała, więc Weronikę, posadziła wygodnie w spacerówce i ruszyła w drogę. Po niespełna godzinie wracała do domu. Przed blokiem spotkała dwie sąsiadki. Jak zwykle gapiły się na nią bez umiaru i coś do siebie szeptały. Kobieta udawała, że nie widzi ich niestosownego zachowania. Zbliżając się do nich przypomniała sobie rady męża i zdecydowała się je pozdrowić.
   -Dzień dobry paniom, piękną dziś mamy pogodę.- Dewotki odwzajemniły powitanie i ruszyły dalej przed siebie. Ona wchodząc do bramy, dyskretnie spojrzała w ich kierunku. Widząc, jak przez cały czas z zapałem, coś do siebie szepczą, robią dziwne miny i nadmiernie gestykulują, znów poczuła niepokój. Starała się nie wpadać w panikę i powtarzała sobie w myślach.
   -Mam tak wiele powodów do radości. Żyję u boku cudownego i kochanego mężczyzny, który w pełni odwzajemnia moje uczucia. A Weroniczka. Ona jest dopełnieniem naszego szczęścia. Czuję się zupełnie spełniona w roli matki i żony.
   Po powrocie ze sklepu, wstawiła pranie i zajęła się gotowaniem obiadu. Postanowiła, że ugotuje żurek z jajkami i białą kiełbasą. Na drugie danie, zaplanowała ulubione danie Norberta, czyli kopytka z duszonymi żeberkami i czerwoną kapustą. A na deser oczywiście lody i zimne piwo. Zawsze lubiła sprawiać przyjemność swoim bliskim. Jej matka wciąż powtarzała.
   -Zuziu, wiesz, czym uwiodłam twojego ojca? Schabowym z pieczarkami i kapuśniakiem na golonce. To niezawodny sposób, przez żołądek do serca mężczyzny. Oni wszyscy są łasuchami i kochają pyszne jedzonko.-
   Zuzia idąc za radą matki, często rozpieszczała męża w ten właśnie sposób. Kiedy była mniej więcej w połowie swoich kulinarnych przedsięwzięć, usłyszała dzwonek do drzwi. Jej serce łomotało niczym gołąb spłoszony strzałem z dubeltówki. Jak zwykle w takiej sytuacji, postanowiła nie otwierać. Doskonale wiedziała, że to któraś z sąsiadek i dlatego przysiadła na moment, zaprzestając tym samym wykonywania wcześniej zaplanowanych prac domowych. Poza mężem, który miał swój klucz oraz inkasentami za prąd i gaz nie wpuszczała do domu nikogo. Sąsiadom nie ufała już od dawna, wyczuwając ich wrogość.
   Kobieta za drzwiami dobijała się dość intensywnie, plotąc przy tym jakieś niedorzeczności. Zuzanna nie chciała tego słuchać i zatkała sobie uszy, przysłaniając je ze wszystkich sił rozwartymi dłońmi. Po paru chwilach do kuchni przybiegła Weronika zaciekawiona hałasem dobiegającym z korytarza. Wystraszona matka chwyciła ją za rączkę i obie ukryły się w pokoju dziewczynki, by tam przeczekać inwazję natarczywej kobiety. Matka i córka kucały w kącie i szeptały coś do siebie, chichocząc przy tym od czasu do czasu. Po kilkunastu minutach Zuzanna wyszła z ukrycia i udała się na mały rekonesans. Nieśmiało podeszła do drzwi i wyjrzała przez judasza. Na zewnątrz nie było już nikogo. Uradowana tym faktem ruszyła w stronę kuchni z zamiarem dokończenia obiadu. Dwie godziny później posiłek był gotowy do spożycia.
   Zuzanna odpoczywała siedząc na fotelu w dużym pokoju i popijając sobie gorącą herbatę. Córeczka klęczała na dywanie obok niej i pochylona nad kartką papieru rysowała jakieś esy-floresy, pomrukując przy tym wesoło. Obie z niecierpliwością czekały na powrót Norberta. Pół godziny później wszyscy siedzieli przy stole i zajadali pyszny obiad. W mieszkaniu unosił się wspaniały aromat spożywanego posiłku. Zuzanna ceniła niezmiernie chwile spędzane wspólnie z osobami drogimi jej sercu. Po obiedzie wstała na moment od stołu i podeszła do lodówki, aby wyjąć z niej lody oraz zimne piwo dla męża. Weronika na widok pucharków napełnionych lodami z bitą śmietaną zaczęła klaskać w ręce, podśpiewując przy tym radośnie.
   -Będziemy jeść lody, lody, lody, pyszne lody, mniam, mniam-i dodała jeszcze -mamusiu, mogę dużą porcję, mogę?
   -Tak córuniu - odpowiedziała Zuzanna - tylko proszę jedz powoli, żebyś się nie rozchorowała
   -Skarbie, naprawdę pyszny obiad. Jestem ci niewyobrażalnie wdzięczny i wiesz, co, miałaś doskonały pomysł. Bardzo chętnie napiję się zimnego piwka. Miałem dziś wyjątkowo dużo pracy i jestem skonany. Naprawdę jesteś niezastąpiona.
   -Nie ma sprawy Norbercie. Kto będzie o was dbał jak nie ja?-
   Deser spożywali w milczeniu. Norbert dostrzegł smutek spływający na pogodne dotychczas lico żony i od razu próbował dociec, co było tego powodem.
   -Kochanie, co się stało? Skąd ta posępna mina? Czy zrobiłem coś nie tak?
   -Nie, to nie ty. To ta wstrętna sąsiadka, dziś znów dobijała się do naszych drzwi. To było naprawdę straszne
   -Tyle razy ci mówiłem, nic się nie bój i po prostu nie otwieraj drzwi. Przecież wiesz, że nic ci nie grozi-uspakajał żonę Norbert.
   -Tak wiem, pamiętam, co mi mówiłeś. Uwierz mi, naprawdę bardzo się starałam nie wpadać w panikę, ale to nie takie łatwe, gdy ktoś z nich próbuje tu wtargnąć.-
   Mężczyzna podszedł do żony, objął ją swoimi dość masywnymi rękoma i przytulił mocno do siebie, a kojący tembr jego głosu dopełnił dzieła, rozwiewając natychmiast wszystkie obawy.
   -Musisz być dzielna skarbie, wszystko będzie dobrze, a ja nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić.
   Weronika widząc tą scenę, uradowana podbiegła do rodziców, wyciągając do nich swoje małe rączki. Norbert pochylił się, uniósł ją ku sobie. Po chwili nadal trwali w uściskach, tym razem we trójkę. Zuzanna powoli odzyskiwała spokój. Czuła jak ogarnia ją pełnia szczęścia.
   
   Minęło kilka tygodni. Była środa, dzień zakupów. Norbert jak zwykle pomknął do pracy. Ona wraz z córeczką szykowała się do wyjścia. Na zewnątrz, sąsiedzi i inni przypadkowo napotkani ludzie, nie przerażali jej już tak bardzo. Norbertowi udało się zaszczepić w niej odrobinę spokoju. Przebiegłe uśmieszki i drwiny tych z poza jej świata, nie były już tak straszne jak dawniej. Ten dzień nie różniłby się specjalnie od innych, gdyby nie potworny ból brzucha, który od wczesnych godzin rannych prześladował Zuzannę. Zakupy zrobiła w wielkim pośpiechu, gdyż w markecie dopadły ją kolejne dolegliwości w postaci zawrotów głowy. Po powrocie do domu dosłownie skręcała się z bólu. Weroniczka nieświadoma cierpienia matki, bawiła się w pokoju obok. Zuzanna ubolewała nad swoim stanem. Martwiła się, że nie zdoła ugotować obiadu dla męża i córeczki. Ból był tak przenikliwy, że nie pozwalał jej wstać z kanapy, na której leżała zwinięta w kłębek. Po godzinie jęczała i wyła niczym ranne zwierzę. Ktoś natarczywie dobijał się do drzwi. Słyszała to, lecz niezbyt wyraźnie. Nie miała siły, żeby wstać i otworzyć, a nawet gdyby miała to i tak nie odważyłaby się otworzyć tym łotrom. Była na wpół przytomna. Wtedy do jej uszu dobiegł niepokojący odgłos. To drzwi wejściowe runęły z hukiem na podłogę. Uświadomiła sobie, że ktoś po prostu je wyważył. Jej czoło zroszone potem, płonęło niczym pochodnia. Traciła przytomność, miała wrażenie, jakby odpływała, gdzieś w głąb siebie. Zanim to nastąpiło, usłyszała Norberta, głos dobiegał, jakby z wnętrza jej głowy.
   -Kochanie, to atak wyrostka. Musisz iść do szpitala. Nie martw się o Weroniczkę, ja się wszystkim zajmę. Nie mów nic, wszystko będzie w dobrze. W tej chwili najważniejsze jest twoje zdrowie.
   Podróż do szpitala oraz pierwsze cztery dni tam spędzone, Zuzia pamięta jak przez mgłę. Jakieś igły, zastrzyki, światła. Ponadto przejęte i pełne niepokoju spojrzenia, kręcących się wokół niej ludzi. No i ten śmieszny człowiek, który siadał tuż obok łóżka, obserwował ją i zadawał wiele dziwnych, niepotrzebnych pytań. Najwięcej chciał wiedzieć o jej bliskich. Zuzanna niechętnie rozmawiała z tym podejrzanym osobnikiem. Powtarzała tylko jedno.
   -Wypuśćcie mnie stąd. Muszę natychmiast wracać do domu. Norbert i Weroniczka czekają tam na mnie.
   Potem nadszedł kolejny, piąty dzień pobytu w szpitalu. Zuzia po przebudzeniu czuła się jakoś inaczej. To, co wcześniej było okrutne, teraz zupełnie zmieniło swoje oblicze. Zarówno salowe jak i pielęgniarki sprawujące nad nią opiekę, przestały być złośliwe i podstępne. Już nie miała wrażenia, że każda z nich coś knuje. To samo dotyczyło lekarzy oraz innych pacjentów znajdujących się w pobliżu. Ich wrogość zmalała prawie do zera.
   
    Zdezorientowana i odrobinę zagubiona Zuzanna analizowała w myślach nagłą transformację otoczenia. Nie była pewna tego, co działo się wcześniej. Do jej świadomości docierały strzępy ówczesnych wydarzeń i związanych z nimi obaw. Przemyślenia oszołomionej kobiety przerwał nagle mężczyzna, który wyłonił się z półmroku panującego w szpitalnym korytarzu. Podszedł do jej łóżka, dostawiał doń krzesło, usiadł na nim i od razu się przedstawił.
   -Dzień dobry pani Mazur. Nazywam się Robert Porawski, jestem psychiatrą i chciałbym porozmawiać. Pozwoli pani, że będę się zwracał do pani po imieniu.
   -Tak, zgadzam się -odpowiedziała Zuzanna, rozpoznając w nim osobnika, który odwiedzał ją codziennie i zadawał te dziwne, męczące pytania.
   -W porządku. Miło mi to słyszeć Zuzanno. Znalazła się tu pani z powodu ciężkiego zatrucia pokarmowego. Dosłownie uciekła pani śmierci z pod kosy.
   -To nie był wyrostek?- Spytała zdziwiona kobieta.
   -Nie, droga Zuzanno.
   -Ale Norbert, mój mąż, mówił mi -mężczyzna przerwał Zuzannie -właśnie tę kwestię chciałem z tobą przedyskutować moja droga. Norbert i inne osoby mieszkające w lokalu przy ulicy Kościuszki, to postacie żyjące jedynie w głowie. One są tworem raczej chorej wyobraźni. A to mylne wrażenie, że naprawdę istnieją spowodowała choroba, na którą cierpisz od pewnego czasu. Nie wiem, czy pamiętasz Zuzanno wypadek z przed dwóch lat, spowodowany przez pijanego kierowcę Landrovera. W wyniku tej kolizji zginął Norbert Mazur. Niestety dziecko, które miało wkrótce przyjść na świat odeszło wraz z nim. Twoje życie też wisiało na włosku. Na szczęście pan Bóg okazał się łaskaw, choć dla jednego z was. Ale ty Zuzanno, nie mogąc pogodzić się z tak okrutną rzeczywistością, zrobiłaś to, co czasem zwykły robić osoby po traumatycznych przeżyciach. A mianowicie uciekłaś w chorobę. Niestety, to choroba psychiczna, a jej efektem są halucynacje oraz towarzyszące im obsesje i lęki. Symptomy te całkowicie wypaczyły twoje spojrzenie na rzeczywistość. Zapewne dzień dzisiejszy jest trochę inny od pozostałych. To rezultat leku, który zaczęłaś przyjmować Zuzanno. Specyfik ów złagodził znacznie symptomy choroby, poprawiając zarazem trzeźwość oceny rzeczywistości.
   - Nie wiem, co mam powiedzieć. Dziś czuję się jakoś inaczej. A właściwie, to ludzie są zupełnie inni. Już mnie tak nie denerwują i prawie w ogóle nie czuję lęku. Ale jedno nie daje mi spokoju. To, co mówił pan o Norbercie i Weronice. To chyba jakiś żart i nigdy w to nie uwierzę. Nie mogę zrozumieć tylko jednego. Dlaczego oni dziś wydają mi się jacyś odlegli i nieuchwytni? Tęsknię za nimi bardzo, ale myśl o nich niesamowicie mnie przytłacza. Mam wrażenie jakby czekali na mnie, lecz nie w domu, a w głębi mojej świadomości.
   -Zapewniam Zuzanno, moje słowa były w stu procentach prawdziwe. Muszę cię poinformować, że choroba ta w połączeniu z wyobraźnią może jeszcze przez pewien czas płatać figle i wywoływać obraz tych postaci, ale naprawdę nie są one prawdziwe. To jedynie projekcja twojej wyobraźni. Dlatego też bardzo ważne jest, regularne przyjmowanie leków.
   Zuzanna słuchała bardzo uważnie doktora Porawskiego. Na jej twarzy pojawiały się na przemian smutek, zdziwienie, żal i niedowierzanie. Po policzkach kobiety spływały łzy, ogromne niczym grochy. Jej żal narastał w miarę słów wypowiadanych przez lekarza. Dlatego też, nie mogąc się dłużej powstrzymać, dała nagły upust swojej rozpaczy, gwałtownie rzucając się na łóżko i płacząc głośno niczym skrzywdzone małe dziecko.
   Reakcja ta nie zdziwiła rozmawiającego z nią mężczyzny, gdyż uznał jej zachowanie za całkowicie normalne w takiej sytuacji. Miał świadomość tego, że w tej właśnie chwili wyrzucała z siebie długo skrywany żal. Bo przecież właściwym jest, że po stracie odczuwamy rozpacz i ból. Na szczęście żal nie trwa wiecznie. Niektórzy ludzie wygrzebują się z dołka własnymi siłami, inni potrzebują wsparcia i pomocy. Zuzanna należała do tej drugiej grupy. Dlatego, zostając sama ze swoim cierpieniem, w chwili wielkiej traumy oddaliła się daleko od rzeczywistości. To z kolei przyczyniło się do trwałej izolacji z otoczeniem. I zapewne trwałoby jeszcze przez pewien czas, gdyby nie nagły problem zdrowotny oraz ingerencja ze strony sąsiadów, tych, których paradoksalnie tak bardzo się obawiała. Niektórzy naśmiewali się z niej, inni mieli raczej obojętny stosunek. Uważali ją po prostu za nieszkodliwą wariatkę, spacerującą po mieście i okolicy z lalką we wózku. Bo chora z rozpaczy Zuzanna, starą lalkę znalezioną kiedyś obok śmietnika, uważała za własne dziecko. Chodziła z nią do sklepu, na spacery, mówiła do niej córeczko, karmiła ją, przebierała, przytulała i nazywała swoją małą Weroniczką.    
« Ostatnia zmiana: 08 Październik, 2011, 20:21:36 pm wysłane przez Jola » Zgłoś do moderatora   Zapisane

Jolanta Dobrzyńska - podobno baba z jajem 

(...) czasem pomimo pozorów religijności czyjś stan umysłu może być bardzo negatywny. Prawdziwa duchowość powinna owocować łagodnym usposobieniem, poczuciem szczęścia i spokoju. - Dalajlama XIV
Moderator
*****

Punkty: +475/-99
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wpisy: 2611
Znajomi: 7
Dodaj do Dodaj do listy Znajomych


http://trickymind.pl/wp-content/uploads/2013/12/wo


« Odpowiedź #188 : 08 Październik, 2011, 15:52:56 pm »

Co prawda, parę osób z sąsiedztwa martwiło się o przyszłość młodej, chorej na umyśle kobiety. Znali ją jeszcze z czasów, gdy była zdrową, wesołą i szczęśliwą, spodziewającą się dziecka mężatką. Niestety osobom tym zabrakło uporu i konsekwencji w działaniu. Nie potrafili do niej dotrzeć. Zuzanna nie mogła też liczyć na pomoc rodziców. Jej ojciec niespełna rok po nieszczęśliwym wypadku zmarł na raka płuc. Kilka miesięcy wcześniej doszło do reemisji choroby. Karol, po raz pierwszy, zachorował, gdy jego córka była jeszcze panną. Wówczas przy wsparciu rodziny, szczęśliwie pokonał podstępną chorobę. Zapewne to stres związany z nieszczęściem, jakie spotkało Zuzannę, przyczynił się do tego, że ten straszny potwór drzemiący w nim znów się obudził. U Zofii, matki Zuzanny, choroba męża i nieszczęście córki pozostawiły trwały ślad w postaci poważnej niewydolności serca. Kobieta po śmierci męża zdecydowała się na zamieszkanie w domu starców, gdzie miała zapewnioną odpowiednią opiekę. Córka, żyjąca w owym czasie w nieświadomości, nie miała zupełnie pojęcia o niedoli własnych rodziców.
   
   Zuzanna powoli uświadamiała sobie autentyczność informacji, jakie zdobyła podczas rozmowy z doktorem Porawskim. Pierwszy raz od dłuższego czasu jej ocena rzeczywistości nie mijała się z prawdą. Niestety chwilami jeszcze, umysł płatał jej figla, wpędzając ją w głęboką niepewność. Nadmiernie bujna wyobraźnia oraz choroba, przygaszona obecnie lekami budziły wątpliwości i pozwalały na złudne nadzieje. Chwilami wręcz marzyła, aby po powrocie do domu ujrzeć tam ukochane osoby. Świadomość, że to nie nastąpi wywoływała u niej głęboką apatię.
   Upłynęło kilka następnych dni i nadszedł czas opuszczenia murów szpitalnych. Jedna z sąsiadek, z ulicy Kościuszki, ta, która ponoć odwiedziła chorą Zuzannę w szpitalu, pragnęła jakoś pomóc. Dlatego też doprowadziła do porządku jej zapuszczone i przepełnione smrodem mieszkanie. W dniu wypisu ze szpitala, przyjechała po swoją do niedawna cierpiącą sąsiadkę i czym prędzej zabrała ją do domu. W drodze do niego konwersacji nie było końca, a właściwie, to Lucyna ciągle mówiła, a ta druga słuchała uśmiechając się od czasu do czasu z niedowierzaniem.
   -Wiesz Zuziu u ciebie wszystko w porządku, czyściutko, przytulnie a ja będę cię odwiedzać możliwie jak najczęściej. Ważne tylko żebyś nie zapominała o lekach. Twój doktor mi wszystko wyjaśnił. Postaram się pomóc ci, jeśli mi tylko na to pozwolisz. Jak zdążyłaś może zauważyć, mam dużo wolnego czasu i tyle samo dobrych chęci.
    Lucyna, to miła starsza kobieta na emeryturze. Kilkanaście lat wcześniej pochowała męża a jej jedyna córka Kamila wyjechała do Stanów. Dziewczyna marzyła o tym wyjeździe od dawna. Dlatego też, gdy otrzymała zieloną kartę, nie ponosiła się ze szczęścia. Opuszczając ojczyznę, powtarzała, że z czasem sprowadzi matkę do siebie. Pani Lucyna była temu przeciwna, powtarzając często we wcześniejszych rozmowach z Kamilą: "Córeczko kochana, pamiętaj, starych drzew się nie przesadza, bo istnieje ryzyko, że mogą się nie przyjąć. Ty jesteś jeszcze młoda a ja przeżyłam tu prawie całe życie. Jeśli będziesz do mnie pisać, mailować, dzwonić i czasem mnie odwiedzisz, to w zupełności mi wystarczy".
   Obecnie pani Lucyna mogła zajmować się powracającą do zdrowia Zuzanną, przelewając na nią uczucia, jakimi darzyła córkę.
Troskliwa starsza pani, trzymając swoją młodszą sąsiadkę pod rękę, otworzyła drzwi jej mieszkania i ostrożnie wprowadziła ją do środka. Zuzanna, choć zdrowsza, pozbawiona fobii i lęków oraz bliższa rzeczywistości, to jednak wróciwszy do domu, nie czuła się tam zbyt dobrze. Świadomość utraty bliskich i brak perspektyw na ich odzyskanie oraz związana z tym pustka, potwornie ją przytłaczały. Być może bliskość matki pomogłaby Zuzannie w odzyskaniu równowagi. Niestety Zofia całkowicie zerwała z nią kontakt. Wcześniej bardzo cierpiała widząc potworną chorobę córki, lecz Zuzanna popadając w obłęd, nie poznawała matki i przestała wpuszczać ją za próg swego domu. Natłok nieszczęścia zrujnował znacznie zdrowie niemłodej już kobiety. Lekarz zalecił jej całkowity spokój, dlatego decydując się na dom starców, wyjechała do innego miasta, oddalonego prawie sto kilometrów od Gorzowa, w którym spędziła niemal całe życie.
   Po powrocie ze szpitala Lucyna i Zuzanna zasiadły do obiadu. Zapobiegliwa opiekunka przygotowała wcześniej zupę jarzynową oraz naleśniki z białym serem i bitą śmietaną. Rekonwalescentka nie czuła głodu. Jednak, nie chcąc urazić, ze wszech miar troskliwej sąsiadki, postanowiła posilić się mimo wszystko. Po fakcie stwierdziła sama przed sobą, że obydwa dania były pyszne. Zachwycały ją zarówno smakiem jak i aromatem.
   Zuzanna bardzo polubiła swoją opiekunkę. Mimo to obecność kobiety drażniła ją niezmiernie. Lucyna wyczuwała ten stan rzeczy i starała się w miarę możności nie narzucać się a jedynie wspierać i pomagać. Jednak to nie wychodziło Zuzi na dobre, gdyż przebywając w domu sama, miała zbyt dużo czasu na rozmyślanie i rozpamiętywanie tego, co stało się dwa lata wcześniej. Wciąż brakowało jej Norberta. Równie tragiczna dla niej była strata dziecka. Choć nie zdążyło przyjść na świat, to jednak przez osiem miesięcy nosiła je w sobie, pod sercem, czując każdy jego ruch. Skarb miał nazywać się Weronika. Zuzanna wiedziała, iż nic nie trwa wiecznie. Dotyczy to zarówno szczęśliwych jak i tych trudnych chwil. Próbowała zachować w sobie nadzieję na lepsze jutro, lecz chwilami tęsknota stawała się zbyt bolesna i trudna do przełknięcia.
   Ta dzielna kobieta, bezustannie próbowała stawiać czoła różnym przeciwnościom losu i dręczącym ją smutkom. Regularnie zażywała leki. Niby czuła się coraz lepiej. Niestety ból rozstania systematycznie i bezlitośnie drążył rany w jej sercu, które omal nie krwawiło. Choć pomału przywiązywała się do Lucyny i miała z nią dość dobry kontakt, to jednak nie mówiła jej o wszystkim. Nie chciała martwić tej miłej, starszej pani. Poza tym przez ostatnie dwa lata przyzwyczaiła się do samotności i nie potrafiła otwierać swojego serca przed innymi ludźmi. Jedynym powiernikiem, do którego miewała całkowite zaufanie był oczywiście Norbert. On zawsze potrafił ją zrozumieć. I nawet ten, będący tworem jej wyobraźni wydawał się być bliższy, niż ludzie otaczający ją w rzeczywistości. Już nie wzbudzali w niej lęku, a mimo to nadal czuła wyobcowanie. Coraz bardziej tęskniła za mężem i córeczką. Obsesyjnie o nich rozmyślała. Czasami miała wrażenie, że słyszy ich głosy. Były jakieś ciche i odległe, ale słyszała je dość wyraźnie.
   -Mamo, mamusiu, gdzie jesteś? Nie mogę cię znaleźć.-Dźwięczał w jej głowie cichy głosik małej dziewczynki.
   -Skarbie, dlaczego znów się smucisz? Nie martw się, wszystko jakoś się ułoży. Brakuje mi twoich całusów- tym razem miała wrażenie, że usłyszała ciepły i kojący zbolałą duszę głos Norberta. Miała świadomość, iż to tylko jej wyobraźnia, a zarazem czuła przy sobie ich bliskość. Nierzadko przybywali do niej we śnie. Po takich odwiedzinach początek dnia stawał się wyjątkowo ponury.
   Był właśnie jeden z takich poranków. Znów śniła o nich. Przez tych parę chwili, kiedy mogła poczuć ich bliskość, nie ponosiła się ze szczęścia. Niestety po przebudzeniu wszystko zniknęło. Uleciało niczym zerwany latawiec. Zastanawiała się, co począć dalej. Po chwili zdecydowała, że nie będzie dłużej łykać swoich pastylek.
   -Co z tego, że to tylko projekcja mojej wyobraźni? Najważniejsza dla mnie jest ich obecność. Już dłużej nie potrafię bez nich żyć. Mogę być szalona, to wcale nie jest takie złe. Najważniejsze, że Norbert znów weźmie mnie w ramiona. Od dawna marzę o choćby jednym jego pocałunku. A Weroniczka, mój kochany słodki skarb, pragnę przytulić ją z całych sił i ucałować jej maleńki różowy policzek - rozmyślała ze łzami w oczach zdesperowana kobieta. Była już prawie pewna swojej decyzji. Niestety w jej głowie pojawiła się nutka zwątpienia.
   -Co z Lucyną? Ona mi na to nigdy nie pozwoli. Jest miła i taktowna, ale czuwa przy mnie niczym żandarm. Nie uda mi się jej oszukać. Już wiem, co powinnam uczynić. Że też wcześniej na to nie wpadłam - Zuzanna zakończywszy analizę swojej sytuacji, wstała z łóżka i ruszyła szybkim krokiem w stronę apteczki z lekami. Uśmiechała się zawadiacko. Była wyjątkowo pogodna. W jej sercu zagościł długo wyczekiwany spokój. Po paru minutach znów siedziała na swoim łóżku. W jednej ręce trzymała szklankę z wodą a w drugiej buteleczkę, wypełnioną prawie po brzegi maleńkimi strażnikami tkwiącego w niej szaleństwa. Sięgnęła po tabletkę, uniosła ją do góry, po czym kolorowa kapsułka zniknęła w otchłani lekko rozwartych ust, gdzie wspomagana małym strumieniem wody, ruszyła w dalszą podróż w kierunku żołądka.
Do tej chwili wszystko odbywało się tak, jak co dzień. Niestety Zuzanna realizując swój wcześniej obmyślony plan, nie poprzestała na zażyciu jednej tylko kapsułki. Po pierwszej łyknęła drugą, potem trzecią, czwartą, piątą, szóstą i tak aż do końca. Po czym przechyliła buteleczkę do góry dnem, aby się upewnić, że zapas pochłanianych przez nią specyfików naprawdę się wyczerpał. Następnie odstawiła wszystko na nocną szafkę. Pełna spokoju i nadziei ułożyła się na łóżku. W jej mniemaniu nie zrobiła tego, by dokonać żywota. Ona po prostu bardzo pragnęła spotkania z mężem i córeczką, jakie by ono nie było, a przyjąwszy do wiadomości ich odejście na tamten świat, zapragnęła jak najszybciej do nich dołączyć. Leżała spokojnie gapiąc się w sufit, wszystko wokół niej zaczynało wirować. Miała wrażenie jakby zapadała się gdzieś w głębokiej otchłani. Z oddali docierały do niej znajome głosy. Po chwili Norbert i Weronika stali tuż obok i mocno ściskali jej nieco chłodne dłonie. Czuła, jak szczęście i nieopisana radość powoli wypełniają jej całe ciało. Obecność ukochanych osób, natychmiast uleczyła zranione serce Zuzanny. Wszystkie rany zabliźniły się znikając bezpowrotnie. W owej chwili los nieszczęśliwej kobiety zdawał się być przesądzony.    

koniec.                                                                                
« Ostatnia zmiana: 08 Październik, 2011, 20:35:41 pm wysłane przez Jola » Zgłoś do moderatora   Zapisane

Jolanta Dobrzyńska - podobno baba z jajem 

(...) czasem pomimo pozorów religijności czyjś stan umysłu może być bardzo negatywny. Prawdziwa duchowość powinna owocować łagodnym usposobieniem, poczuciem szczęścia i spokoju. - Dalajlama XIV



Punkty: +5/-1
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wpisy: 17
Znajomi: brak
Dodaj do Dodaj do listy Znajomych



« Odpowiedź #189 : 09 Październik, 2011, 18:56:58 pm »

Smutna historia.
Zgłoś do moderatora   Zapisane
Moderator
*****

Punkty: +475/-99
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wpisy: 2611
Znajomi: 7
Dodaj do Dodaj do listy Znajomych


http://trickymind.pl/wp-content/uploads/2013/12/wo


« Odpowiedź #190 : 16 Październik, 2011, 23:04:42 pm »

Kolejne opowiadanie, tym razem o młodym księdzu.

Sebastian -"Bliżej nieba"
      
   
Sebastian to typ singla. Seksowne laski nie robiły na nim większego wrażenia. Intelektualistki też specjalnie go nie kręciły. Mimo to odkąd sięgał pamięcią, jego serce przepełniała miłość głęboka, szczera i bezgraniczna do tego, który władał całym światem oraz odradzał się i żył w sercach dobrych ludzi.
   Dla młodzieńca z powołaniem, służba duszpasterska oznaczała realizację marzeń, oddanie przynoszące satysfakcję oraz jak to bywa, gdy medal ma dwie strony, częściowe spełnienie marzeń i ambicji matki. Doskonale zdawał sobie sprawę, iż to właśnie ona była motorem mobilizującym go do działań w tym właśnie kierunku. Ewelina zaszczepiła w nim głęboką wiarę i wręcz fanatyczną fascynację wszystkim, co wiąże się z osobą wszechmogącego. Młodzieniec od czasu do czasu w momentach zadumy i zwątpienia zadawał sobie pytanie, jak duży był wpływ matki na jego decyzję oddania się w służbie Bogu? Od najwcześniejszego dzieciństwa po czas pokwitania aż do okresu dorosłości charakteryzował go rozsądek oraz całkowite emocjonalne zrównoważenie. Jednak fakt, iż wkrótce miał przyjąć święcenia kapłańskie był dla niego powodem ogromnej ekscytacji, wywołującej delikatny nieco podniecający niepokój połączony z radością spełnienia.
   Matka Sebastiana kipiała szczęściem. Jej jedyny skarb i zarazem ukochany syn już wkrótce miał poświęcić się służbie Bogu, którego czciła i wielbiła nade wszystko. Dlatego też postanowiła godnie uczcić tan fakt i zaplanowała z tej okazji wystawne przyjęcie. A, że mieszkali na przedmieściu w dość dużej i zadbanej willi z pięknym ogrodem, to cała feta wieńcząca jego zaślubiny z panem Bogiem miała odbyć się właśnie tam.
    Ewelina zamówiła gotowe dania u sióstr Solińskich. To znana i wypróbowana firma cateringowa, a ona już nieraz miała okazję degustować próbki ich nieprzeciętnych zdolności kulinarnych. Swoją funkcję w tej dziedzinie ograniczyła jedynie do zrobienia dwóch tortów oraz upieczenia sporej ilości ciast. Jej wypieki zawsze cieszyły się dobrą sławą. Potrafiła wyczarować prawie wszystko. Z pod jej rąk wychodziły wspaniałe, rozpływające się w ustach, niemalże magiczne ciasta.  

   Zaradna gospodyni, jaką była Ewelina, zdając sobie sprawę z ogromu przygotowań, wiedziała, że w pojedynkę będzie jej trudno przyszykować te pyszne słodkości. Dlatego też zwróciła się z prośbą o pomoc do swojej kuzynki Jadwigi.
   Ewelina to osoba stawiająca sobie w życiu wysokie poprzeczki, ale też bardzo wymagająca w stosunku do innych. Niestety jej postawa często napotykała na mur obojętności i niezrozumienia, co budziło przeróżne konflikty z otoczeniem.
   Jadwiga to szczęściara, zaliczająca się do nielicznego grona osób dobrze tolerowanych przez Ewelinę oraz jej zdaniem godną zaufania i wartą szacunku. W wielu aspektach życia była swoistym przeciwieństwem Eweliny. Zawsze uczynna, wyrozumiała, gotowa do ugody i oczywiście otwarta na świat i ludzi.

   Kilka osób na czele z Eweliną wkładało wielu trudu w to, by uroczystość w willi, godnie uwieńczyła święcenia kapłańskie Sebastiana. Mężczyzna z niecierpliwością oczekiwał na swoje zaślubiny, lecz jego zdaniem feta przygotowywana przez matkę była zbyt wystawna i zupełnie niepotrzebna. Wniebowzięta kobieta widziała to z innej perspektywy, dlatego też piekąc przeróżne pyszności starała się jak nigdy dotąd. Przechodziła samą siebie a ugniatając kolejne ciasto lub kręcąc do niego krem była niczym w transie. Czuła się jakby robiła to dla samego pana Boga. Powtarzała sobie w myślach raz po razie.
   Mój Sobuś jest tak blisko nieba. Panie, jakże ci jestem za to wdzięczna.
   Niespodziewanie do kuchni wszedł Sebastian.
   -Dobrze, że jesteś kochanie. Mam do ciebie małą prośbę. Zabrakło mi waniliowego aromatu. Czy mógłbyś pojechać do sklepu?
   -Oczywiście mamo nie ma sprawy, pojadę i dzięki temu trochę się dotlenię. Chętnie poszedłbym na piechotę, ale rozumiem, że ten zakup wanilii to bardo pilne, sprawa życia i śmierci.
   -Synku nie żartuj sobie w ten sposób, wiesz, że tego nie znoszę- powiedziała odrobinę zirytowana Ewelina.
-W porządku mamciu, przepraszam za te niestosowne słowa, a gdzie jest cioteczka Jadwiga? Jeszcze niedawno słyszałem jej glos dobiegający z kuchni.
-Ciocia poszła do łazienki, wziąć prysznic. Ten upał jakoś wyjątkowo jej dokucza, trochę źle się poczuła. Zaproponowałam nawet, że sama skończę, ale ona się nie zgodziła. Zresztą wiesz, jaka z niej poczciwa kobieta.
-Wiem, wiem mamo, ciocia Jadzia to prawdziwy skarb, oczywiście zapomniałem wspomnieć o tobie. Ty mamo też jesteś wielkim skarbem.
-No już dobrze synku, pędź do tego sklepu, bo przed chwilą wylałam z butelki resztę esencji.
Mężczyzna obrócił się na pięcie i prawie pobiegł do swego pokoju, podszedł do biurka i energicznym ruchem sięgnął po kluczyki od samochodu leżące na nocnej szafce. Następnie po opuszczeniu pokoju, zszedł piętro niżej, przemaszerował przez holl i wyszedł na zewnątrz. Paroma susami pokonał schodki liczące kilkanaście stopni. W mgnieniu oka dotarł do auta zaparkowanego na podjeździe, wsiadł do niego i po chwili był już na miejscu i rozglądał się po półkach sklepowych, szukając esencji waniliowej.
Gdy krążył po markecie, kątem oka ujrzał zarys postaci, która nagle wzbudziła w nim pewien niepokój. W pierwszym momencie zignorował ten fakt, ale po chwili owa postać znów mignęła obok niego, nie dając mu spokoju. Tym razem spojrzał w jej kierunku. To, co nastąpiło potem było niczym porażenie prądem. Jego oczom ukazał się cudowny widok. Wysoka, dość szczupła dziewczyna o kruczoczarnych, długich, lekko falujących włosach. Miała na sobie przewiewną, pastelowo-wzorzystą sukienkę na ramiączkach, długości nieco ponad kolana, ale najbardziej jego uwagę przykuła niepowtarzalna krągłość jej piersi.
Sebastian nie wiedział, co się z nim dzieje, nigdy wcześniej nie reagował z tak impulsywnie na widok jakiejkolwiek kobiety. Tym razem było zupełnie inaczej. Nagle złapał się na tym, że marzy, aby ująć w dłonie cudowne piersi pięknej nieznajomej i całować je soczyście ile sił. Pragnął też zanurzyć ręce w jej długich i lśniących włosach i poczochrać je tak pieszczotliwie aż wywoła to u niej jęk rozkoszy.
Nieznajoma od razu dostrzegła przystojnego bruneta gapiącego się na nią z dzikim pożądaniem i postanowiła coś z tym zrobić. Ruszyła więc w jego kierunku i przechodząc tuż obok sięgnęła do torebki po chusteczki, wyjęła z opakowania jedną sztukę a resztę umyślnie upuściła na posadzkę.
Sebastian zareagował błyskawicznie. Schylił się, podniósł przedmiot należący do dziewczyny i podał jej go mówiąc.
-Proszę to należy do pani.
- Och, dziękuję.
-Ależ nie ma sprawy, żaden wysiłek. Cała przyjemność po mojej stronie.
-Wysiłek pewnie żaden, ale szarmanckich mężczyzn raczej nie spotyka się, na co dzień- odpowiedziała ona unosząc z gracją swoją piękną rączkę i przedstawiając się z czarującym uśmiechem na ustach.
-Mam na imię Małgosia.
-Miło mi, ja jestem Sebastian a dla znajomych Sebo- odpowiedział podekscytowany mężczyzna i w mgnieniu oka odwzajemnił powitalny gest. Wtedy ich ręce spotkały się w gorącym uścisku. Sebastian poczuł, że ręka Małgosi jest zimna jak lód.
-Pewnie to przez klimatyzację- pomyślał. Jego dłoń była zwyczajna ani ciepła ani zimna, ale za to wewnątrz cały płonął. Zdawał sobie sprawę z podniecenia ogarniającego jego grzeszne ciało i jednocześnie starał się z tym walczyć. Próbował wypierać ten fakt ze swojej świadomości. Biedak nie wiedział jak sobie z tym radzić. Nigdy dotąd nic podobnego go nie spotkało. Na krętych ścieżkach jego życia pojawiała się już niejedna piękna dziewczyna, ale żadna z nich nie była w stanie zaburzyć aż do tego stopnia jego egzystencji. Prócz stwórcy nikt nie był w stanie zawładnąć jego duszą. Niestety ta opoka częściowo runęła. Wiedział, że musi wziąć się w garść i natychmiast to odbudować.
Małgosia przez cały czas coś do niego mówiła a on uśmiechał się nieśmiało i porozumiewawczo kiwał głową. W chwili, gdy rozsądek wziął górę nad ogarniającymi go żądzami, jego twarz pokrył srogi mars powagi. Zdecydował się na natychmiastowe przerwanie jednostronnej konwersacji z Małgosią i postanowił czym prędzej wrócić do domu.
- Wiesz, nie gniewaj się, było mi niezmiernie miło, ale na mnie już czas. Moja matka czeka w domu na tę nieszczędną esencję i uniósł do góry lewą rękę, w której trzymał dwie małe buteleczki wypełnione oleistym żółtym płynem.
-No to do widzenia- odpowiedziała zdumiona dziewczyna. Była bardzo zdziwiona, bo jeszcze parę chwil wcześniej proponowała mu kawę w pobliskiej kawiarni a on uśmiechał się i kiwał głową na zgodę.
 Małgosia nie spotkała tego przemiłego przystojniaka nigdy wcześniej, mimo to wyczuwała w nim pokrewną duszę. Pierwsze wrażenie, co prawda nie było porażające, ale z pewnością pozytywne do tego stopnia by wzbudzić w niej ciekawość oraz chęć bliższego poznania.
    Sebastian z piskiem opon podjechał pod swój dom. Wypad z auta jak poparzony i biegiem udał się do kuchni. Bez słowa oddał matce esencję, na którą wyczekiwała już od dłuższej chwili. Po czym obrócił się na pięcie i pobiegł w kierunku swojego pokoju.
-Synku, co się z tobą stało?- Zaniepokoiła się Ewelina.- Czyżbyś był chory? Masz na twarzy wypieki i twoje oczy tak dziwnie świecą.
-Nie mamo, spokojnie, nic mi nie jest, tylko potwornie boli mnie głowa. Pójdę na chwilę do siebie, wezmę tabletkę i położę się na godzinę lub dwie.
-W porządku idź, odpocznij i nie przejmuj się niczym, ja wszystkiego dopilnuję- powiedziała Ewelina tonem niezwykle opiekuńczym.
Sebastian zażył tabletkę popijając ją kilkoma łykami wody mineralnej i ułożył swoje grzeszne ciało, wygodnie na prawym boku. Pragnął zasnąć głębokim snem a po przebudzeniu o niczym nie pamiętać. Chciał wymazać z pamięci obraz Małgosi a jeszcze bardziej uwolnić się od grzesznego pragnienia by ją posiąść. Walczył z całych sił. Wiedział, że nie może zawieść ani zdradzić tego, którego darzył od zawsze uczuciem czystym i szlachetnym.
-Boże, czyżbyś to ty wystawiał mnie na próbę? Bo jeśli tak, to proszę zlituj się nade mną i nie rób tego więcej- błagał w myślach Sebastian.
Mężczyzna zasnął na chwilę, lecz nie był to sen głęboki, raczej taki na granicy jawy i snu, przypominający emocjonalną huśtawkę. Wybudzając się czuł strach i wyrzuty sumienia. Kiedy zasypiał było jeszcze gorzej. Śnił o niej, snem grzesznym i wyłudzanym. Nieszczęśnik tkwił w takim zawieszeniu przez parę godzin i nie wiedział, co począć dalej.


« Ostatnia zmiana: 17 Październik, 2011, 02:06:08 am wysłane przez Jola » Zgłoś do moderatora   Zapisane

Jolanta Dobrzyńska - podobno baba z jajem 

(...) czasem pomimo pozorów religijności czyjś stan umysłu może być bardzo negatywny. Prawdziwa duchowość powinna owocować łagodnym usposobieniem, poczuciem szczęścia i spokoju. - Dalajlama XIV
Moderator
*****

Punkty: +475/-99
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wpisy: 2611
Znajomi: 7
Dodaj do Dodaj do listy Znajomych


http://trickymind.pl/wp-content/uploads/2013/12/wo


« Odpowiedź #191 : 16 Październik, 2011, 23:06:40 pm »

Po przebudzeniu w jego głowie zrodziły się następujące pytania.
- Panie, czy jestem godzien, by jutro przywdziać szaty twego sługi? Moje oddanie nadal jest wielkie, ale nie wiem czy grzeszne myśli i tęsknoty nie skalały mojego wnętrza. Nie uzyskawszy odpowiedzi na powyższe pytania, sięgnął po różaniec, leżący na szafce obok. Po czym zsunąwszy się na podłogę ukląkł na kolana, składając ręce do modlitwy. Modlił się długo i żarliwie, pełen wiary w odzyskanie czystości duchowej.
Nagle z ogromną ulgą poczuł, że wszystko wróciło do normy. Jego umysł całkowicie opustoszał  z tamtych przeklętych myśli. Znów był sobą.
-Dzięki ci Boże. Wiedziałem, że moja wiara pokona niejedną przeszkodę. Muszę zawsze być silny i bez względu na wszystko trwać przy swoich przekonaniach.
   
 Impreza w domu państwa Chomickich trwała w najlepsze. Była dość wystawna, tak jak zaplanowała to Ewelina. Suto zastawione stoły obfitowały w przeróżne smakołyki. Krokiety dwojakiego smaku, faszerowane pieczarki, śledzik przyrządzony na kilka sposobów, tatar na ostro, niezliczone ilości przeróżnych wędlin oraz sałatki w kilku odsłonach. Warto wspomnieć też o dorodnych, soczystych owocach o asortymencie tak bogatym, że można by wymieniać go bez końca. Jednym słowem siostry Solińskie spisały się niczym wichura przed deszczem.
Ewelina z Jadwigą także stworzyły kilka słodkich cudów. Trzy rodzaje ciast z przepysznymi kremami, czekoladą i galaretką, przecudnej faktury o bajecznym smaku pieszczotliwie łechcącym podniebienia zadowolonych gości. Poza tym kształtne baby w trzech barwach, kruche i puszyste zarazem, apetyczne i kusicielskie, niczym roznegliżowane, pulchne niewiasty z portretów Rubensa. Jedne lukrowane, inne muśnięte słodkim śnieżno-białym pudrem oraz te, których kusicielskie wypukłości, ukrywały się nieśmiało pod delikatnym czekoladowym płaszczykiem a także przepyszny makowiec na kruchym cieście. Na szczególną uwagę zasługiwał sernik o konsystencji ptasiego mleczka, puszysty i kuszący. Już sam jego zapach wdzierający się do nozdrzy, wpędzał człowieka w marzycielsko-ekstatyczny nastrój lecz kulinarnym gwoździem programu, okazały się torty, tak apetyczne, że goście rozbierali je na porcje oczami wyobraźni już przy pierwszym spojrzeniu. Jeśli chodzi o kształt, tradycyjne, koliste. Ich faktura wypełniona biszkoptem nasączonym aromatycznym sokiem z limonki oraz przywarte do nich w bezwstydnym uścisku pyszne kremy o smakach tak niepowtarzalnych i nieuchwytnych, że trudno ująć je w słowa. Przywdziane w cudowne szaty, o kolorze i smaku, jakim tylko dusza zapragnie, a przy pierwszym spojrzeniu niezmiennie zachwyt budzące.


Sebastian czuł się ogromnie spełniony i szczęśliwy. Chętnie dotrzymywał towarzystwa przybyłym gościom. Gdy rozmawiał ze swoim wujem od strony matki, podeszła do niego Ewelina i powiadomiła go o przybyciu dwójki spóźnionych gości.
Przepraszam państwa, ale muszę porwać na chwilę mojego syna. Kochanie, idź przywitaj się ze Zbyszkiem, twoim kolegą ze szkolnej ławy. Chciałam zrobić ci niespodziankę i zaprosiłam go na dzisiejszą uroczystość. Przyszedł z bardzo miłą dziewczyną, jest jego krewną, która niedawno przyjechała do naszego miasta, ponieważ będzie tu studiowała.
Młodzieniec  ujrzawszy w oddali twarze nowo przybyłych gości nagle zamarł w bezruchu. Ogarnęło go przerażenie i nie mógł zrobić ani kroku. Powodem tej paniki nie był szkolny kolega lecz towarzysząca mu młoda kobieta. Natychmiast rozpoznał w niej Małgosię, piękną dziewczynę ze sklepu. Nie wiedział jak ma się zachować , czuł napływającą falę gorąca. W tej samej chwili jego twarz pokryła się płomiennym pąsem.      
-Cześć kolego, gratuluję z całego serca – powitał go uśmiechnięty wysoki mężczyzna o rudawej, nieco przerzedzonej czuprynie, delikatnych rysach twarzy i lazurowo-błękitnych dużych oczach, wyciągając do niego rękę na przywitanie, ciągnął dalej - przedstawiam ci, to moja kuzynka Gosia.
Sebastian próbował zdobyć się na szczerość i powiedzieć, że zna dziewczynę ale w ostatniej chwili postanowił przemilczeć ten fakt.
-Miło mi –powiedziała dziewczyna i uniosła z gracją rękę w kierunku nowo upieczonego kleryka.
-Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedział Sebastian.
-No kolego widzę, że bardzo to wszystko przeżywasz, te wypieki na twoich policzkach. Wiesz gdyby nie ta uroczysta inauguracja to pomyślałbym, że to moja kuzyneczka tak cię onieśmiela. Dziewczyna słysząc te słowa uśmiechnęła się tajemniczo.
Biedny Sebastian od chwili, gdy na przyjęciu zjawiła się Gosia przeżywał prawdziwe katusze, znów tracił kontrole nad własnymi emocjami. Przez cały czas toczył sam ze sobą wewnętrzną walkę. Wiedział, komu poświęci resztę swego życia, mimo to obecność Gosi w pobliżu nie wróżyła nic dobrego. Nagle jego poukładane dotychczas życie skomplikowało się niesamowicie. W jego umysł niepostrzeżenie wkradły się myśli, na które w tej sytuacji nie powinien sobie pozwolić.  Znów zaczynał marzyć o jej pięknych kształtach, o tym by ją pieścić i całować bez opamiętania. Targały nim dzikie, nieokiełznane rządze.

Centrum przyjęcia mieściło się w pokoju gościnnym, tym którego drzwi wychodziły wprost na ogród. Dlatego też większość gości zgromadzonych na przyjęciu, czas spędzała właśnie w ogrodzie a  piękna i słoneczna pogoda sprzyjała spacerom i dyskusjom na łonie natury.

  
Czujna Ewelina potrafiła wyczuć nutkę niepokoju w swoim najbliższym otoczeniu. Zawsze trzymała  rękę na pulsie, roztaczając szczególną  pieczę nad światem uczuciowym syna.
-Co ci jest kochanie? Ty chyba jesteś rozpalony. Czyżbyś był chory?   Już wcześniej działo się z tobą coś niepokojącego. Jutro rano koniecznie musi zbadać cię lekarz. Mam tylko nadzieję, że to nic poważnego.
-Przestań mamo, nic mi nie jest. Jak zwykle za bardzo wszystkim się przejmujesz.
-Obyś miał rację synku- powiedziała zatroskana kobieta i ruszyła w kierunku jednego z gości.
Sebastian rozglądał się dookoła wypatrując tej, która zawładnęła jego umysłem. Nie musiał długo szukać, dostrzegł ją w drugim końcu ogrodu. Siedziała przy jednym z ratanowych stolików i namiętnie pałaszowała spory kawałek tortu, popijając go jakimś sokiem.  Podniecony mężczyzna westchnął głęboko i ruszył stanowczym krokiem w jej kierunku. Nie wiedział czemu to robi ale też nie potrafił się powstrzymać. Po paru sekundach dotarłszy do celu, usiadł tuż obok niej, ujął jej drobniutką dłoń w swoje delikatne a zarazem silne ręce i postanowił wyznać jej, co naprawdę do nie czuje.
-Już dłużej nie mogę z tym walczyć. Odkąd pojawiłaś się w moim życiu, nic innego się nie liczy. Pragnę twojej bliskości i teraz myślę tylko o tym- Sebastian, wypowiedziawszy  te słowa dostrzegł ogromne zmieszanie na twarzy oblubienicy. Stolik przy którym siedzieli usadowiony był na skraju ogrodu a on siedział tyłem do większości zgromadzonych tam osób, dlatego też nie zdawał sobie sprawy, że wszyscy goście skupili swoją uwagę właśnie na nim i na jego towarzyszce rozmowy. W tej samej chwili, niczym spod ziemi, wyłoniła się obok nich postać Eweliny. Kobieta zwróciła się do syna.
- Sebastian, słyszysz mnie? Otwórz oczy, obudź się wreszcie to ja twoja mama, spójrz na mnie! Jestem tu przy tobie kochanie!
Mężczyzna powodowany ciekawością związaną z bezsensem ostatnich słów wyrwał się z letargu i otworzył oczy, najszerzej jak tylko potrafił. To, co wówczas ujrzał bardzo go zdziwiło. Leżał w szpitalnym łóżku, obok stała jakaś aparatura, kable, rurki, przewody. Jeden z nich prowadził wprost do igły zagłębionej w jego przegubie. Przy łóżku siedziała zapłakana matka.  Jej oczy zaczerwienione od płaczu nagle rozbłysły niczym dwie gwiazdy w pogodną letnią noc a twarz ze smutnej i zatroskanej przeistoczyła się w pogodną i pełną radosnego wzruszenia. Obok matki stała ona. Te same czarne włosy, ta sama piękna twarz no i ta niemalże idealna krągłość piersi, której biały pielęgniarski kitel w żadnym razie nie był w stanie zamaskować.
   -Mamo co się stało, co ja tu robię i dlaczego Małgorzata ubrana jest w ten biały strój?! Wytłumacz mi, bo ja nic z tego nie rozumiem.
   -Synku pamiętasz, wysłałam cię do sklepu po esencję? Boże mój, gdybym wiedziała, że to tak się skończy, to poszłabym tam sama. Miałeś wypadek kochanie, doznałeś między innymi urazu głowy i dlatego zapadłeś w śpiączkę. Boże jak ja się modliłam o twój powrót do nas, a to jest pani Małgosia pielęgniarka, która bardzo troskliwie się tobą zajmowała. Błagałam ją, by spędzała przy twoim łóżku możliwie jak najwięcej czasu i wiesz co, ona  jest cudownym człowiekiem, od razu przystała na moją prośbę. Ciągnęła po dwie zmiany i  robiła to za darmo. A ty mój drogi od pierwszej chwili,  reagowałeś bardzo żywo na obecność pani Małgosi. Gdy była w pobliżu, twoje oczy pod powiekami stawały się niezwykle rozbiegane a palce rąk ruchliwe i niespokojne. Tak się cieszę, że wróciłeś do nas a kochanej Gosi będę wdzięczna do końca życia.
-Ile czasu spałem mamo?
-Synu, porozmawiamy później, zobacz przyszedł pan doktor i pewnie chce cię zbadać i porozmawiać z tobą.
- Dzień dobry panie Sebastianie, jestem ordynatorem oddziału intensywnej terapii i nazywam się Hubert  Zimoch i naprawdę,  miło mi pana powitać. Teraz  proszę mi powiedzieć, jak się pan nazywa?
-Sebastian Chomicki.
-Tak, świetnie a ile wiosenek pan sobie liczy?
- Z tego co pamiętam to dwadzieścia pięć.
-A jaki teraz mamy miesiąc ?
- Szanowny doktorze, to zależy od tego, ile spałem
-Prawie dwa tygodnie.
-No to chyba jeszcze czerwiec, choć musiałbym policzyć bo może już lipiec.
-A jak się pan czuje w tej chwili?
-Dobrze panie doktorze i dodam jeszcze jedno, na pewno nie jestem śpiący.
-No mój drogi widzę że to dwutygodniowe lenistwo dobrze panu zrobiło. Z pamięcią wszystko w porządku teraz sprawdzimy u pana reakcję na bodźce.
Doktor Zimoch przeprowadził jeszcze kilka niezbędnych badań. Ewelina i Małgosia stały na korytarzu. Bacznie obserwowały przez szybę wszystkie zabiegi czynione na Sebastianie, prowadząc przy tym dialog między sobą. Ton głosu dotychczas surowej kobiety, obecnie brzmiał łagodnie i ciepło jak nigdy dotąd.
-Kochanie będę ci dozgonnie wdzięczna, pomogłaś mojemu synowi wrócić do życia.
-Ależ nie musi mi pani dziękować, zrobiłam to z ogromną przyjemnością.
Wiesz moja droga, gdybym miała córkę to chciałabym aby była taka jak ty.
- Ja z kolei uważam, że jest pani wspaniałą matką. Sebastian ma dużo szczęścia. Moja mam już niestety nie żyje.
-Bardzo mi przykro moja droga.
-Dziękuję, ale to było już parę lat temu i na zdążyłam się z tym już oswoić, choć czasem bywają takie chwile, gdy jej strata daje mi się we znaki i skończmy już te smutne tematy. Najważniejsze, że z pani synem wszystko w porządku.
Gosia rozmawiając z Eweliną zauważyła, że Sebastian prze cały czas patrzy na nią a jego spojrzenie dalekie jest od obojętności. Natomiast Ewelina udała się do szpitalnej kapliczki, by pogawędzić  z Bogiem o synu. Miała mu do przekazania kilka słów.
Kobieta klęczała trzymając w ręku różaniec, modliła się długo i żarliwie. Następnie powiadomiła stwórcę o swoich ostatnich postanowieniach.
-Boże, wiem, być może cię zawiodłam, dlatego wybacz mi, że zmieniłam zdanie. Mój syn miał zostać twoim sługą i nie będę go od tego odwodziła, ale jeśli on z jakiegokolwiek powodu zrezygnuje, to ja nie będę go naciskać. Ty wiesz jak bardzo polubiłam ta dziewczynę. Być może się mylę, ale miedzy nimi jest chyba jakaś głębsza więź. Gdybyś tylko widział jak on będąc w śpiączce reagował na jej obecność i to jak Małgosia się nim opiekowała. Moim zdaniem to nie tylko troska i poświęcenie. W tym było coś jeszcze, coś co śmiem nazwać miłością. Początkowo pragnęłam tylko jego powrotu do zdrowia i nie wiedziałam, że te ostatnie dwa tygodnie wywrócą nasze życie do góry nogami. Dziś to wiem. Ja też czuje się jakoś inaczej, jakbym była zupełnie innym człowiekiem. Moje serce otworzyło się na świat. Amen

Koniec opowiadania.
« Ostatnia zmiana: 17 Październik, 2011, 02:04:26 am wysłane przez Jola » Zgłoś do moderatora   Zapisane

Jolanta Dobrzyńska - podobno baba z jajem 

(...) czasem pomimo pozorów religijności czyjś stan umysłu może być bardzo negatywny. Prawdziwa duchowość powinna owocować łagodnym usposobieniem, poczuciem szczęścia i spokoju. - Dalajlama XIV
Przyjaciel forum
*


Punkty: +465/-51
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wpisy: 2966
Znajomi: 45
Dodaj do Dodaj do listy Znajomych


« Odpowiedź #192 : 17 Październik, 2011, 00:29:29 am »

Lepiej by było dla dla Eweliny i Sebastiana, aby po trzecim zdaniu tego opowiadania w dom bohaterów powieści uderzyła asteroida. Jednak tak się nie stało. I teraz mam nieodpartą ochotę otworzyć okno i wyć do Księżyca...chociaż już kilka dni po jego pełni.
Dawno tak instrumentalnie wodzącego jak szantan Boga, nie czytałem w opowiadaniu.

Zgłoś do moderatora   Zapisane
Moderator
*****

Punkty: +475/-99
Offline Offline

Płeć: Kobieta
Wpisy: 2611
Znajomi: 7
Dodaj do Dodaj do listy Znajomych


http://trickymind.pl/wp-content/uploads/2013/12/wo


« Odpowiedź #193 : 17 Październik, 2011, 01:57:04 am »

Piotrze, czyżby nieudolny zlepek kilku zdań zbudził Twoje ukryte żądze. 
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Jolanta Dobrzyńska - podobno baba z jajem 

(...) czasem pomimo pozorów religijności czyjś stan umysłu może być bardzo negatywny. Prawdziwa duchowość powinna owocować łagodnym usposobieniem, poczuciem szczęścia i spokoju. - Dalajlama XIV
Przyjaciel forum
*


Punkty: +465/-51
Offline Offline

Płeć: Mężczyzna
Wpisy: 2966
Znajomi: 45
Dodaj do Dodaj do listy Znajomych


« Odpowiedź #194 : 17 Październik, 2011, 07:11:32 am »

Typowo szowinistyczne myślenie o płci przeciwnej. Mogłaś się nie krępować i dopisać lubieżną scenę gwałtu na Małgorzacie, tuż przed święceniem kapłańskim Sebastiana, który wyskoczył na chwilę po wanilię do Kauflandu.
Nieraz się zastanawiam, jakie mroki może kryć psychika pisarzy i poetów lubańskich. Jesteś nr 2 na mojej liście, w kategorii hardcor.  : D
Zgłoś do moderatora   Zapisane
Strony: 1 ... 11 12 [13] 14 15 ... 78   Do góry
  Drukuj  
 
Skocz do:  

Pokrewne Tematy
Temat Zaczęty przez Odpowiedzi Wyświetleń Ostatnia wiadomość
moje(nasze) dzieciństwo Hydepark « 1 2 3 4 » x 47 61032 Ostatnia wiadomość 21 Październik, 2011, 08:48:39 am
wysłane przez x
Konkurs Literacki "Moje Myśli" w Sulikowie. Kultura i sztuka ZUZA 2 10752 Ostatnia wiadomość 09 Kwiecień, 2009, 21:38:46 pm
wysłane przez ZUZA
MOJE MIASTO LUBAŃ { Wiersze Jeżyka } Hydepark « 1 2 ... 20 21 » Jeżyk 303 270903 Ostatnia wiadomość 20 Lipiec, 2014, 23:50:22 pm
wysłane przez Jeżyk
Babski Świat Świat Kobiet « 1 2 ... 34 35 » Ewa Gutek 514 408077 Ostatnia wiadomość 24 Styczeń, 2014, 18:32:44 pm
wysłane przez Prowincjusz
"Moje myśli"- finał konkursu Hydepark ZUZA 8 12203 Ostatnia wiadomość 19 Kwiecień, 2011, 00:09:23 am
wysłane przez ZUZA
Świat Ogrodu Przyroda i Turystyka « 1 2 ... 14 15 » Marek Kardela 213 209229 Ostatnia wiadomość 29 Maj, 2018, 21:17:43 pm
wysłane przez Marek Kardela
Aleksandra Natalli–Świat. Zapiski bez obrazu Polecane - Strona główna « 1 2 » x 25 36500 Ostatnia wiadomość 20 Kwiecień, 2013, 00:52:03 am
wysłane przez Związek Zaw. Solidarność
Miasto moje, a w nim...poezja Hydepark ZUZA 5 8762 Ostatnia wiadomość 23 Marzec, 2015, 10:04:02 am
wysłane przez Hubert
Świat baśni według tsetse. Blogi « 1 2 ... 19 20 » Prowincjusz 293 206713 Ostatnia wiadomość 12 Październik, 2016, 22:46:02 pm
wysłane przez MAGENTA